INSerum inserum inserum inserum inserum Inserum INSerum inserum inserum inserum inserum Inserum INSerum inserum inserum inserum inserum Inserum INSerum inserum inserum inserum inserum Inserum












Kiedy rok temu usłyszałam od nich cudowną nowinę o zaręczynach, pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy było to, że to JA chcę być autorką ich sesji narzeczeńskiej. Całe szczęście, oni też tak pomyśleli. I w końcu, kilka tygodni przed weselem, spotkaliśmy się w przepięknej miejscowości Birštonas na Litwie żeby uwiecznić choć w części to, co czują do siebie.

Povilas to najbardziej opanowana osoba jaką przyszło mi poznać. A znam go raczej dobrze i dosyć długo. W końcu to mój brat. Od małego dokładnie wiedział czego chce, uparcie dążył do celu i zawsze miał argumenty nie do pobicia. Wiedziałam więc, że dziewczyna, którą przyprowadzi do domu z całą pewnością nie będzie przypadkowa – będzie to ta jedyna. Tak też się stało. Poznał Natalję i od razu było wiadomo, że to coś więcej.

W ten oto sposób już za kilka dni Povilas zostanie mężem, a ja zyskam siostrę. Perfekcjonistkę w każdym calu, dokładnie wiedzącą czego chce, kruchą i silną zarazem – Natalję.

W związku z tym, że uroczystość weselna i tym samym sesja narzeczeńska przypadły na ciepłą porę roku, w sesji musieliśmy wykorzystać te piękne okoliczności przyrody. Natalja i Povilas na stałe mieszkają w Wilnie, więc i sesja narzeczeńska odbyła się na Litwie, w malowniczym Birštonas.

Na miejsce przyjechałam dużo wcześniej. Pierwszym obiektem, które przykuło mój wzrok, była niezwykła fontanna, wykonana z niedającego się bliżej określić krzaka, stanowiąca niewielki labirynt, wykończona drewnem, pięknie wkomponowana w las. Tam też zaczęliśmy naszą foto-sesję. Ale nie tylko to miejsce. Gdzie tylko się nie ruszyć, wszędzie idealne warunki do zdjęć. Miejscowość niezwykła!




Długo szukałam idealnej torby dla mojego aparatu. Było to naprawdę trudne zadanie, gdyż miałam wysokie wymagania. Przede wszystkim – nie znoszę typowych toreb fotograficznych. Może i są praktyczne, ale ja nigdy nie czułam się z nimi komfortowo. Zawsze miałam uczucie, że ludzie patrzą na taką torbę dokładnie wiedząc co mam w środku i tylko zastanawiają się jakiej wartości sprzęt noszę. Takie torby z pewnością kuszą złodziei. Miałam takie wrażenie przebywając w większych miastach albo w skupiskach wielu ludzi. Podróż pociągiem to był zupełny koszmar! Trzymałam taką torbę zawsze kurczowo przy sobie, co dodatkowo potęgowało zainteresowanie innych i mój strach. Dlatego wymarzyłam sobie torbę, która będzie dobrze się prezentować, z którą będę mogła wygodnie podróżować i się poruszać, ale z którą nie będę wyglądała jak turystka.

Kolejnym bardzo ważnym aspektem była…. wygoda mojego sprzętu. O tak, traktuję swój aparat jak przedłużenie oka i ręki, zatem „przedłużenia” mnie muszą czuć się komfortowo, tak jak ja sama :-). Oczywiście, chodzi mi tu o bezpieczeństwo sprzętu przed uszkodzeniami wynikającymi z eksploatacji torby (jeżeli można tak to określić).

I oczywiście – która kobieta nie lubi pięknych rzeczy? Chciałam, żeby torba była piękna. Gustowna, intrygująca, ale nie krzykliwa i jednoznaczna.

Swoimi marzeniami o idealnej torbie fotograficznej podzieliłam się z pracownią kaletniczą Alana. Właścicielka Alicja prawdopodobnie wkradła się w głębiny mojego mózgu, bo zaprojektowała i wykonała dokładnie taką torbę, jakiej chcieliśmy ja i mój aparat!







Już całkiem niedługo na świat przyjdzie drugi syn Marleny. Dlatego gdy tylko pogoda i okoliczności przyrody zrobiły się bardziej sprzyjające, spotkaliśmy się na ciążową sesję zdjęciową.






Marlena i jej chłopcy, czyli tata Romek i syn Konrad, mieszkają nad malowniczym jeziorem Gaładuś. Z ich posiadłości roztaczają się przepiękne widoki na lasy i pola. Dlatego miejsce naszej sesji było z góry wiadome.

Marlenę przy nadziei miałam przyjemność fotografować drugi raz. Za pierwszym razem, późnym popołudniem jesienią 2009 roku, spotkałyśmy się w jej ówczesnym mieszkaniu. Trendy fotograficzne były zupełnie inne, pracowałam na zupełnie innym sprzęcie. Warunki pogodowe wykluczały sesję w plenerze, a ja jeszcze nie miałam sprzętu studyjnego. Dlatego zebrałyśmy z moją siostrą (która zawsze doskonale sprawdza się jako asystentka fotografa) wszystkie lampki nocne, jakie znalazłyśmy w domu i obstawiłyśmy nimi mieszkanie Marleny. Dzięki temu przynajmniej w jakimś stopniu mogłam uzyskać niezbędne światło. Poniżej efekty naszej kreatywności. Zdjęcia są zupełnie inne od tych jakie robię teraz, ale i tak jestem z nich dumna. A Marlena wygląda na nich uroczo, jak zawsze. :)


Już całkiem niedługo na świat przyjdzie czwarty członek rodziny bohaterów dzisiejszej opowieści. Nie mogę się doczekać kiedy Go poznam, ale też kiedy będę miała zaszczyt uwiecznić pierwsze dni przygód Maleństwa na tym świecie. :)



Nie wyobrażam sobie wakacji bez choćby najkrótszego wyjazdu. W tym roku miało być skromnie, mieliśmy jechać jedynie na wyczekany przez co niektóre (czyt. córki) biwak, a skończyło się jak zawsze. W ten oto sposób w zeszłym tygodniu po raz czwarty z rzędu wylądowaliśmy nad Bałtykiem, w tym po raz trzeci z rzędu na jego litewskim wybrzeżu.
Odpoczywaliśmy co prawda tylko kilka dni, ale dla mnie to wystarczający czas żeby choć częściowo naładować baterie. Zawsze gdy wstajemy rano w dniu wyjazdu (zazwyczaj bardzo wcześnie rano), w powietrzu aż czuć naenergetyzowaną atmosferę. Tego dnia nie ma żadnego marudzenia przy wstawaniu! Młode zaraz po otwarciu oczu są zwarte i gotowe.
Pierwszy przystanek to musowo stacja paliw z dobrą kawą – obowiązkowo Moccą. Uwielbiam!